Egzemplarz otrzymałem po wcześniejszych testach a’la „hamerykańskie taktyczne bro” czyli po waleniu nożem w kawał metalu. W głębi duszy przeklinałem już trójmiejską ekipę i ich „genialny” pomysł - ostrzenie ogromniastej rekurwy nie jest najprzyjemniejszym z zajęć, które przewiduje w planie weekendowych wieczorów. Po odpakowaniu noża ze stosów tektury i taśmy (ukłony dla peca), spotkało mnie miłe zaskoczenie – nóż wyjęty z pochwy nie golił, ale krawędź tnąca nie miała też półokrągłego przekroju. Odetchnąwszy z ulgą, rozpocząłem dokładne macanie nowej zabawki.
Na początek, żeby było wiadomo, o czym rozmawiamy – kilka fot i technikaliów:
- Stal: CPM3V + pokrycie DLC
- Rękojeść: czarne G10
- Długość ostrza: 13.6 cm
- Grubość ostrza: 4,82 mm
- Długość całkowita 26.7 cm
- Waga: 323 gramy
Ogólnie rzecz biorąc, ZT0100 to przyjemny dla oka kawał bydlaka. W moim odczuciu, projekty Kena Oniona to ciekawa interpretacja tematu „nóż”. Mimo pokracznego wyglądu, nie są całkowicie pozbawione utylitaryzmu. Wcześniej w moich rękach były między innymi Boa i Spec Bump, będące (mimo dziwacznego wyglądu), dobrymi nożami EDC. Do ZT podszedłem więc ze spokojem i ufnością.
Prawie 5mm grubości, full-tang, 5,5 cala klingi, ponad 300 gram wagi. To raczej waga ciężka aniżeli piórkowa. Pierwsze wrażenie - to przerośnięte o dobre 100 gram i 2 cale ZT 0200 w wersji fixed.
Głownia
Profil głowni, to zmodyfikowany przez Oniona drop-point o długości prawie 14 centymetrów. Grubość całości to 4,8 milimetra – sporo, ale do zaostrzonych łomów pokroju Busse czy Strider’ów nadal jest daleko.
Szlif główny jest płaski i sięga do mniej więcej 3 wysokości głowni. Wspomniana wcześniej recurwa, upodabnia całość do niewielkiego kukri. Z obu stron, mniej więcej w połowie długości - wyfrezowano zbrocze o półokrągłym przekroju. Fałszywe ostrze – jest. Ciągnie się od czubka noża prawie do samej rękojeści. Całość została, jak na taktyczny kozik przystało, powleczona czarnym jak noc DLC. Na głowni są też hieroglify: oznaczenia stali, modelu i producenta, oraz numer seryjny. Całość tworzy spójną, harmonijną i .. po prostu ładną całość.
Rękojeść
Dwie grube okładki o fakturze a’la skóra aligatora, wykonane z G10 w czarnym, matowym kolorze. Sam rys chwytu jest... dziwny. Znów przed oczyma staje obraz SpecBump’a czy Outcast’a. Rękojeść wygina się typowy dla projektów Oniona w fantazyjny wzór, okraszony trzema potężnymi śrubami imbusowymi.
Muszę wspomnieć, że próbowałem odkręcić okładziny - po zniszczeniu dwóch kluczy dałem sobie spokój... Na końcu rękojeści jest oczywiście otwór na linkę, w którą swobodnie wchodzi paracord, a w przedniej i tylnej części – nacięcia pod paluchy. „Na sucho” trzyma się bardzo wygodnie, choć całość mogłaby być minimalnie grubsza. Ogólnie rzecz biorąc – ZT serwuje nam standard w nieco bardziej artystycznej formie.
Pochwa
... to typowy dla tej klasy noży, cordurowy kapeć z wkładką z kydexu. Jest to niestety najgorsza część noża. Jej wykonanie i niektóre pomysły są raczej mało przemyślane. Ale po kolei. Ogólnie całość jest wykonana całkiem nieźle. Szwy są równe, materiał ładnie docięty, a całość równo spasowana. W przedniej części, pochwa posiada naszytą kieszonkę, w którą swobodnie wejdzie mniejszy folder lub średniej wielkości mulitool. Kieszonka ma napę, zapinaną na zatrzask. Na klapce jeden „żenski” – na ściance dwa „męskie”. Daje to jako taką możliwość regulacji - wielka szkoda, że projektanci nie pomyśleli o kawałku taśmy i fastexie. Dzięki temu, możliwości regulacyjne znaczący by się poprawiły, a tak mamy sytuację, w której okazuje się, że klapce brakuje 5mm do pełnego zapięcia na dolnym zatrzasku, przez co musimy korzystać z górnego i martwić się o to, że schowana tam cenna zabawka po prostu wypadnie.
Pierwszy minus za nami. Nóż, jak wspomniałem, trzyma kydexowa wkładka. Mocowana jest przez śruba krzyżakowa, co daje możliwość przełożenia jej tak, aby chwyt pasował zarówno lewo- jak i praworęcznym. Sama wkładka trzyma „zeciora” bardzo mocno i nie ma obaw, że nóż samoistnie wypadnie, niestety jej wykonanie nie jest najlepsze. Marnie zaklepane nity i cienki kydex to niezbyt fajna sprawa w nożu za ponad 200 dolców.
Oprócz trzymającej za gardę wkładki, mamy też pasek trzymający nóż za rękojeść. Już pierwszego dnia odpadł jeden z dwóch zatrzasków, przez co całą możliwość jego regulacji szlag trafił. Moim zdaniem – ten dodatkowy „zabezpieczacz” tylko przeszkadza, aniżeli do czegoś służy – w dodatku wygląda wyjątkowo tandetnie. To tyle minusów – reszta pochwy jest o wiele lepsza. Na tylnej ściance naszyto 5 krótkich taśm i jedną długą zakończoną zatrzaskiem, co sprawia, że pochwa jest kompatybilna z systemem MOLLE, bez konieczności stosowania żadnych dodatkowych mocowań. Dzięki temu, 0100 podróżował na co dzień przytroczony do przedniej bądź bocznej ściany Pygmy Falcona Maxpedition, nie majtając się i nie przeszkadzając w łażeniu po mieście.
W lesie przypinałem go do lewej szelki plecaka, rękojeścią w dół, dzięki czemu dostęp był łatwy i bezproblemowy. Można go oczywiście troczyć także do pasa na dwa sposoby. Pierwszy zakłada użycie wbudowanej w pochwę pętli z podwójnym velcro. Drugi natomiast pozwala na skojarzenie go np. z platformą udową. Do zestawu dołączana jest dodatkowa pętla z dużym fastexem oraz gumowaty pasek, również z klamerką. Po zmontowaniu wszystkiego do kupy, całość daje się nawet całkiem komfortowo nosić. Nóż nie majta się zbytnio i nie przemieszcza się.
W obu przypadkach jest to jednak dość widoczne dla osób postronnych, co nie zawsze jest pożądane. Niestety jego masa i gabaryty powodują, że po przytroczeniu do pasa w poziomie, noszenie staje się średnio wygodne. Tak – jest to możliwe przy zastosowaniu klipsów Malice czy kawałka sznurowadła, ale przyznam szczerze - po dwóch dniach takiego noszenia, miałem ZT serdecznie dość.
To tyle tytułem mocno przydługiego wstępu i nudzenia o szczegółach. Teraz będzie...
Praca
A zaczniemy od porządnego naostrzenia. Jak wcześniej mówiłem, nóż dotarł do mnie lekko przytępiony, pierwszą więc rzeczą jaką mu zafundowałem była jazda na trianglu. Standardowo zacząłem od diamentów, a skończyłem na białych prętach. Efekt mojej 40 minutowej pracy był... hmmm... średni. Niestety o ile w folderach z 4 calową klingą udaje mi się zawalczyć nawet z najbardziej wredną recurwą, o tyle przy 0100 poległem. Nie należę do osób szczególnie cierpliwych, więc sfrustrowany dałem sobie spokój z ostrzeniem po uzyskaniu ostrości roboczej. Przy czubku udało mi się osiągnąć ostrość „golenia”, ale na resztę nie starczyło mi sił, czasu i zapału. Ogólny wniosek z ostrzenia – na pewno warto zainwestować w diamenty i uzbroić się w cierpliwośc. CMP3V, jak podaje Crucible, jest sporo twardsza od popularnej (już) S30V. Przekłada się to w sposób oczywisty na czas i (nie)przyjemność ostrzenia.
Spędzając czas przy trzykątku, machając ręką i popijając kawę, miałem okazję przyjrzeć się bodaj największemu babolowi designersko-inżynieryjnemu jaki widziałem.
No cóż, nie ma to jak zmarnować kawał krawędzi tnącej na coś, co nie jest ani choilem, ani ricassem... w zasadzie nawet nie wiem „co projektant miał na myśli” tworząc to cudo. Wiem za to, że tym sposobem dobre 2 cm proszkowej (czytaj -> drogiej) CPM3V poszło się gonić.. Serwis Kershawa stwierdził, że nie widzi w tym nic nienormalnego, utwierdzając mnie w przekonaniu, że jest to zdecydowanie wada projektowa.
Kuchnia
Z zasady to nóź należący do kategorii „uniwersalnych”, toteż kuchni nie mogę pominąć. Praca w warzywach nabiale i mięsiwie przebiegała bez większych zakłóceń. Pomidorki plasterkowało się nawet przyjemnie, pomimo dość grubej krawędzi tnącej. Z racji, że krawędź nie była wyostrzona na lustro, stal przyjemnie wgryzała się w śliską, pomidorową skórkę. Marchewka i pietruszka również dała się plastrować, choć czasem było to raczej łupanie niżeli cięcie. W przypadku żółtego sera i świeżego chleba, było już gorzej. Raz, że DLC do śliskich nie należy i stawia lekki opór w gęstszych materiałach; dwa – grubość głowni i szlif raczej z ZT 0100 Santoku nie czynią. Spora masa i pewny chwyt przydawały się za to przy pracach siłowych, ot choćby porcjowaniu kurczaka. Dłoń wysmarowana w kurzych błonach i tłuszczu nie ślizgała się. Przecięcie nawet grubych kości również nie stanowiło większego problemu. Mimo masywnego czubka, penetracja jest dobra, dzięki fałszywemu ostrzu, które pozwala zrekompensować kompromisowy szlif i grubość głowni. W pracach precyzyjnych (np. oddzielaniu błony od mięsa, czy obieraniu jabłka) przeszkadzał brak sensownego choila, który pozwalałby na lepszą kontrolę niemałego przecież ostrza. Ogólny wniosek - w sytuacji, gdy nie będzie nic innego pod ręką w kuchni polowej – 0100 da radę.
Teren
W poszukiwaniu „dziczy” nie musiałem odchodzić dalej niż na własne podwórko. Wlokący się remont domu sprawia, że miejsca i możliwości do zabaw nożami jest multum.
Na dzień dobry – zaserwowałem „stówce” cięcie worków po cemencie na kawałki. Test trochę durny, ale podwójny papier z warstwą folii, umazany w resztkach cementu i piachu jest wymagającym przeciwnikiem dla KT. Jako że po testach kuchennych, nie odczułem zmiany ostrości, 0100 płynnie ciął kartkę papieru A4. Po poszatkowaniu 4 worków na 10 cm paski, zbytniego spadku ostrości dalej nie zauważyłem. Kartkę A4 nadal ciął bez większego problemu. Nie golił – bo do takiej ostrości go nie ostrzyłem.
Kolejnym wyzwaniem było wykarczowanie krzaków zeschniętego bzu. Z racji, że bez jest raczej kiepskim przeciwnikiem, całość poszła łatwo i szybko. Przez gałązki do średnicy około 1.5 - 2 cm, ZT przelatywał jak przez masło. Te grubsze wymagały dwu - trzykrotnej poprawki. Istotna przy takiej pracy jest ergonomia rękojeści. Mimo niedużych rozmiarów, rąbało się całkiem przyjemnie – pomagało przy tym wyważenie noża lekko w kierunku głowni. Rękojeść przy tej pracy zapewniała wystarczający zapas wygody i przyczepności. Nawet pętla na rękę nie była potrzebna.
Po karczowaniu bzu, trafiła się okazja do batonowania drewnianych klocków. Tu nie mam zastrzeżeń, – jeśli nie będzie pod ręką siekierki – ZT da radę, choć dodatkowy cal głowni byłby nie do przecenienia.
Na deser zostawiłem sobie testy potencjalnie destrukcyjne ;]
Europaleta jak to europaleta – trochę desek i od cholery gwoźdźi. Najpierw postanowiłem porąbać deski w poprzek włókien, aby sprawdzić jak zachowa się krawędź w starciu z suchym, twardym, sosnowym bodajże, drewnem. Po dwóch pierwszych przyłożeniach, mój początkowy zachwyt w stosunku do rękojeści prysł. O ile przy lekkim rąbaniu nie miałem do rękojeści większych zastrzeżeń, o tyle w tym zadaniu jej profil okazał się wadą. Chwyt już po pierwszym uderzeniu przestał być komfortowy – nóż wysuwał się z ręki, a przez konstrukcję full-tang cała siła uderzenia szła w dłoń, i prawie nie była amortyzowana. Mając porównanie do Scrap Yarda – ZT 0100 okazało się jedynie minimalnie lepsze... Pętla na dłoń, w przypadku rąbania ZT0100, jest niezbędna!
Tu dygresja - początkowo myślałem, że jest to wina niedopasowania się mojej dłoni do profilu rękojeści, jednakże przy okazji spotkania z Ripperem i mydlem w olsztyńskim lesie, okazało się, że to jednak nie to. W starciu z mydłową SUKĄ i Scrap Yardem w konkursie rąbania 10 cm gałęzi – ZT0100 wypadło bardzo kiepsko. Owszem – ostrze przyjemnie wgryzało się katowany konar, jednak niewygodny chwyt powodował, że praca była średnio bezpieczna, o przyjemności nie wspominając.
Skończywszy rąbać, postanowiłem sprawdzić wytrzymałość czubka. Wbiłem go środek deski, poprawiając sobie nieco kawałkiem polana i wyłamywałem w bok. Dezintegracji nie było - czubek wytrzymał – deska niestety nie. Później wbijałem ZT w „nóżki” palety, pomiędzy gąszcz gwoździ i drewnianych przekładek. Opierałem stopę o paletę i ciągnąłem nóż w górę z całej siły. Tu również nie usłyszałem przeraźliwego dźwięku pękającej klingi. Trzask desek był jedynym tonem rozdzierającym ciszę na podwórku.
Drugim „genialnym” testem było... otwieranie studzienki kanalizacyjnej... Nie jestem zwolennikiem takiego traktowania noży i nikomu tego nie polecam, ale w tym wypadku nie mogłem się oprzeć. Owszem, klapa studzienki była wcześniej otwierana, co mogło być pewnym czynnikiem, który tą „pracę” ułatwił. Niewiele myśląc, wpakowałem ZT fałszywką w szczelinę pomiędzy kołnierz studzienki a krawędź klapy i nacisnąłem. Na bezdechu i z tętnem na poziomie 200 obserwowałem jak klapa podnosi się. Sukces. Klapa otwarta, nóż cały. Nie było to najprzyjemniejsze i najłatwiejsze zadanie, ale ZT dał sobie z tym radę. Ciekawostką może być fakt, że mimo tak dużych bocznych obciążeń – zarówno w trakcie rozbierania palety, jak i podważania studzienki, zauważyłem żeby konstrukcja wyginała się. Przy takim traktowaniu wolałbym, aby nóż dawał mi wyraźny sygnał, że przesadzam, sprężynując nieco. W przypadku 0100 tego efektu nie ma i może się okazać, że za którymś- tam razem zostaniemy po prostu z samą rękojeścią w dłoni.
Po wszystkim, mogę stwierdzić, że ZT 0100 zdał egzamin. Na krawędzi tnącej, mimo mało delikatnego traktowania znalazłem jedna małą szczerbę, a w zasadzie wgniotę o wymiarach 0,5 x 0,5 mm. W kliku miejscach widać było również delikatne wybłyszczenia. Zawinięć, bądź wykruszeń KT nie zauważyłem mimo dokładnej obdukcji. DLC pokrywające głownie również zdało egzamin – przetrwało z kilkoma większymi i sporą ilością mniejszych rys, z których żadna nie sięgnęła gołego metalu. Oczywiście jej porządne domycie do stanu „szufladowego” okazało się małym koszmarem, ale to w jej przypadku nic nowego. Jej trwałość nie pozostaje bez wpływu na ochronę antykorozyjną całości. Nie wiem, w jakich warunkach Crucible testowało 3V na odporność na korozję – mimo uprzedzeń producenta nie zauważyłem śladów „rudej” na odsłoniętym fragmencie, czyli KT, pomimo wielokrotnego zostawiania wilgotnego, czy ubrudzonego w soku z owoców noża, na noc w pochwie.
Podsumowanie.
ZT 0100 to nóż z modnej kategorii survivalowo – taktycznych łomów, niepozbawiony jednak cech wybitnie użytkowych i kilku stylistycznych smaczków. Doskonałe, nowoczesne materiały, duża „idiotoodporność”, egzotyczna stylizacja i ciekawa stal przemawiają za jego zakupem. Niestety – idiotyczne rozwiązania pochwy i braki w jej wykonaniu oraz wpadka z wyprowadzeniem krawędzi tnącej, moim zdaniem, nie są przy tej cenie do zaakceptowania.
Gdybym miał ocenić go w skali 1-5, postawiłbym mu solidną czwórkę.
Zapraszamy do dyskusji na forum
Recenzja Yossariana
Dlaczego lubimy sportowe samochody?
Czy są wygodne, przestronne i mają duży bagażnik? Nie. Czy są bezpieczniejsze od napakowanego poduszkami family cara z ABSem, systemami kontroli trakcji i satelitarnym systemem sprawdzania czy nie drzemiesz za kółkiem? Też raczej nie. Dlaczego więc na ścianie nastolatka częściej ląduje ferrari niż multipla, a 18 latki na widok kombi taty dostają mdłości na myśl że mają tym zawieźć koleżankę do domu? Czemy gdy dopada nas kryzys wieku średniego biegniemy po Porsche? Odpowiedź jest prosta, Panie i Panowie. Sportowe samochody są po to, żeby być ładne. Estetyczne a nie praktyczne. Szybkie a nie bezpieczne. Chcemy je mieć by je mieć, nie by przewozić nimi lodówki.
Nie czytelniku, Yossarian nie zwariował. Nie chcę też wejść tylnymi drzwiami do branży motoryzacynej, ten list to nie pożegnanie z Funduszem testerów, chyba że komisyjnie uznacie moje motoryzacyjne dywagacje za wystarczający dowód na niepoczytalność testera. Napisałem o samochodach ładnych, takich które chciałoby się mieć bez podawania szeregu praktycznych przymiotów, ponieważ decyzja zakupu noża takiego jak ZT powinna moim zdaniem być decyzją podobną do tej, którą podejmujemy kupując zawieszone centymetr nad powierzchnią drogi, napakowane końmi mechanicznymi monstrum. Ten nóż nie krzyczy na wstępie: urodziłem się by czekać na ciężką pracę w drewnianym stojaku kuchennym. Do codziennego użytku nadaje się w ten sam sposób, w jaki miecz samurajski nadaje się do wycinania dekoracji z marchewki. Jest w nim jednak "zapas mocy" czekający na Bogu ducha winny pniak w lesie; drapieżność dająca o sobie znać, tylko wtedy gdy absolutnie nie jest nam potrzebny nóż, lecz poczucie, że mam przy sobie coś, co na pewno rozwali tą butelkę jednym cięciem.
Pierwsze wrażenie
Spróbuję wyrazić je w następujący sposób. Wyobraźmy sobie, że nóż w pudełku, który mam oceniać to kobieta z którą umówiłem się na randkę, ja zaś jestem...kimś z kim ta kobieta strasznie chciałaby się umówić. No więc, dla przykładu, gdy otwieram pudełko z Sebką i widzę kobietę przeciętnej urody która z jakiegoś nieokreślonego powodu chce dużo pracować, siedzieć w kuchni i malować oczy na niebiesko. Spyderco military...kobieta, owszem, ale ze starym dowodem w którym ma jeszcze na imię Wacław. Co widzę gdy otwieram pudełko z ZT? Zgrabną, smukłą, opaloną dziewczynę, prawdopodobnie instruktorkę fitness z militarystycznym zacięciem, stanowczo za wysoką na EDW (Every Day Walking). Widzę też ogromną pochwę(... nie jest to już jednak kontynuacja tej antropomorfizacji lecz powrót do nożowej rzeczywistości :) - nóż skądinąd uroczy w wyglądzie zaopatrzono w typowo wojskową, czarną pochwę, idealną do mocowania na kamizelce taktycznej, naszym ulubionym EDC. Sam nóż szczerze mówiąc wygląda ciekawie, inspirująco i przynajmniej dla mnie, mało wojskowo. Pochwa z kolei zamyka go w dość taktycznej otoczce przy okazji skutecznie eliminując możliwość noszenia go poza linią frontu bez wzbudzania sensacji.
Esencja czyli praca nożem.
ZT jest dość spory, przyjemnie ciężki, zgrabny i dobrze wywarzony. Profil rękojeści sprawia, że przykleja się do dłoni, głębokie wcięcie i wysokie oparcie na kciuk bardzo dobrze stabilizują go w ręce dając pewność bezpieczeństwa przy pracy. Faktura okładzin nie jest może najwygodniejsza ale sprawia, że nawet mokry nóż dobrze się trzyma. Ostrze to mocno wcięty recurve o płaskim szlifie. Kształt ten sprawia, że do cięcia i rąbania zdecydowanie lepiej nadaje się przednia część ostrza, wrażenie to potęguje rozłożenie wagi noża sprawiające że przy szybkim ruchu ostrza zdaje się zyskiwać na wadze i ucieka mocno w kierunku oczekującego na rozdwojenie pniaka. Próbowałem robić ZT różne rzeczy - do jednych nie nadawał się w ogóle (robienie żarcia nie polegające na cięciu ubitego mamuta) do innych tak sobie (przy tej wadze i długości średnio wygodnie się nim pracuje przy cięciu, krojeniu, struganiu) natomiast bardzo przyjemnie i efektywnie pracuje się tym nożem w charakterze polowej siekierki. Podczas testów, wykonanych co przy tym nożu wydawało mi się oczywiste, w terenie poza miastem, bez najmniejszych problemów a wręcz z dużą frajdą zamieniłem kilka sporych pniaków i gałęzi w zgrabny zapas opału. Nawet po paru godzinach machania, rąbania, podważania i tłuczenia w drewienka nie odczuwałem efektów pojawiających się przy takiej pracy, gdy używa się niewygodnego narzędzia.
Żadnych otarć, bąbli, obciętych wypadającym trzonkiem stóp a satysfakcji z zabawy sporo. Nawet gałęzie grubości ręki potrzebowały zaledwie paru mocnych uderzeń. Wyszukując miękkich, podpsutych pniaków pobawiłem się też we wbijanie noża. Ze względu na wagę i chwyt pozwalający na dość odważne pchnięcia ZT wchodził dość głęboko, nie powiedziałbym jednak że nóż został stworzony do pchnięć mając w pamięci zniszczenia w florze spowodowane cięciami. Tak czy siak, nożem pracuje się więcej niż przyzwoicie i na biwaku, przy braku lepszego narzędzia w postaci siekiery powinien się sprawdzić. O ostrości i trzymaniu ostrza ciężko mi się wypowiadać, nie katując noża dłużej niż kilka dni, nie dokonując żadnych działań na cegłówkach czy lodówkach;) po pracy w terenie nie zauważyłem jednakże żadnych śladów wskazujących na wyraźną stratę ostrości noża.
Czy ZT to dobry zakup?
Co więc można powiedzieć w kwestii ewentualnej odpowiedzi na nielubiane pytanie "Po co Ci to?" Nie wiem, ZT to na pewno nie nóż dla mnie. Duży, za duży. "Taktyczny". Ma zdecydowanie za duży fear factor. W tej wielkiej pochwie przy pasku, z każdego osobnika noszącego to ustrojstwo gdziekolwiek poza głębiną plecaka czyni kogoś... z wielkim nożem przy pasku... freudowcy mogą się czepiać, sarny uciekać, harcerze potulnie oddawać finki. Maczeta to wprawdzie nie jest, ale nie wiem ile jeleni musiałbym wyhaftować na tej pochwie, paciorków zawiesić na sznurku dyndającym z rękojeści by ktoś potraktował go jako akceptowalną część garderoby poza oddziałem uderzeniowym. Z drugiej jednak strony, coś mnie w tym nożu urzekło. Solidna, przyjemna w użyciu konstrukcja, bez, wyłączając niezbyt przyjemny do ostrzenia kształt ostrza, bajerów. ZT cieszy, choć to na pewno subiektywna opinia, oko. Jak już się na niego napatrzymy, okazuje się także dobrym nożem do pracy, nie każdej, ale na pewno nie trzeba dwa dni zastanawiać się, jakie może mieć zastosowania. Jest w nim "zapas mocy" z którego na pewno nie będziemy korzystać na co dzień. Można na pewno kupić tańszy, praktyczniejszy nóż roboczy. Tam, gdzie praktyczność jest jednak tylko kolejnym pojęciem przesuwającym się przypadkowo przez rozgorączkowany umysł ogarniętego magią stali pasjonata nie trzeba na pewno żadnych argumentów, potrzebny jest mocny chwyt rękojeści, niczym uścisk ręki, by wiedzieć, czy może dość do przyjaźni, czy trzeba poszukać gdzie indziej. Tym którzy nie będą mieli możliwości zetknąć się z nim przed decyzją osobiście, pozostawiam zdjęcia, ten krótki opis i pytanie: Dlaczego lubimy sportowe samochody... ?
Posted in Recenzje on lis 23, 2009