Chodzi o to, że jako zadeklarowany gadżeciarz okularowy, zawsze zaopatrywał się zawsze we wszelkiej
maści Ray Bany, Okley'e i insze kawałki plastiku przekraczające roczny dochód przeciętnej afrykańskiej rodziny.Taki fetysz. A okulary, jak to okulary. Mozna dupnąć je na samochodowym siedzeniu, zostawić na parapecie w knajpie albo najzwyczajniej w świecie zapomnieć, połamać, zmiszczyć, spalić. No i Lutek po stracie n-tej pary stwierdził, że ma dość. Bo jeśli okulary maja wystarczyć na dwa tygodnie to jaki jest sens wydawać kupe kasy na kawałek plastiku? Od kilku lat kupuje i uzywa masówki za kilkanaście złotych a ukochane okulary zakłada tylko wtedy, gdy wie, że nie wyląduje na imprezie, w błocie czy gdzieś na rajdzie.
Postanowiłem lekko zmodyfikować dziwne lutkowe teorie i wykombinowałem sobie, że ze kupno wypasionego w kosmos noża można poprzedzić testami na jego tańszych, chińskich odpowiednikach/zamiennikach. Bo nie zawsze mozna obmacać nóż przed zakupem a zawsze szkodaa wydawać kasę na kupno kota w worku. Pordróbka posłuży u mnie w charakterze królika doswiadczalnego. Materiałów i precyzji wykonania oryginału nie odda, ale da przynajmniej jako takie pojecie o ergonomii i wygodzie pracy nozem. A jak takie demo mi się spodoba to kupię sobie oryginał. A co.
Poprosiłem Świata o sprowadzenie tandetnego Ulu i bezczelnej podróby Lovelessa.
Wczoraj w moje łapy trafiło Ulu. Od dłuzszego czasu łaziło za mną i wreszcie jest. To taki śmieszny inuicki "ultimate tool" pochodzacy w prostej linii od pierwszych ludzkich narzędzi, czyli kawałka zaostrzonego kamiennego łupka. Nadal zresztą przypomina go kształtem. Z założenia nóż ten słuzy do oprawiania fok, morsów i innych zwierzaków, czyszczenia ryb, tudzież wszelkich codziennych, okołobiegunowych prac polowych. Nawet mukluki i umiaki robi się przy pomocy Ulu (mocne zdanie mi wyszło). Do dziś to niezbędnik każdej szanującej się eskimoskiej rodziny.
Mój egzemplarz to taniocha dla spragnionych pamiątek turystów. Bylejakowata stal świecaca jak odpustowy pierscionek,na klindze wygrawerowana mapa Alaski i rozwiewający ewentualną niepewność podpis "ALASKA". Od tego plasticzana rękojeść w kolorze foczej kupy doskonale imituje poroże karibu, a na deser mamy gustowny scrimshaw z podobizną wilka na tle bliżej nieokreslonej doliny. Brakuje tylko termometru i napisu "Pamiątka z". Jednym słowem - Cepelia.
Pomimo ostrzegawczego napisu na pudełku (Sharp blade. Keep away from children.), moje Ulu fabryczną ostrością, a raczej nieostrością, przebijało nawet sztućce z baru mlecznego "Karaluch" niedaleko UW. Wklęsły szlif roboczy jest,na domiar złego, wyprowadzony tylko z jednej strony. Doprowadzenie tej nożowej tragedii do względnie przyzwoitej ostrości roboczej na kamiennej ostrzałce Gerbera zajęło mi cały Teleexpress i większy kawałek jakiegoś głupiego filmu o nieprzekupnym gliniarzu-karatece.
Ale czego się spodziecać po nożu za siedem dolarów amerykańskich? Na pewno nie solidnych materiałów i
prezycji wykonania. Cheap sunglasses...
Pomimo beznadziejnego wyglądu mój testowy kawałek stali znakomicie leży w łapie. Podobno Ulu powinno się trzymać pomiędzy wskazującym a serdecznym palcem dłoni, ale dla mnie wygodniejszymi i bardziej naturalnymi uchwytami są metody "na kijek narciarski", "na metalową rurkę w autobusie", ewentualnie "na myszkę ze scrollem". W dodatku, z racji geograficznego pochodzenia Ulu, praktycznie nie ma róznicy w komforcie i pewności chwytu gdy trzymamy to coś w grubych rekawicach.
Przejdźmy do pracy eskimoskim dziwadłem. Dość szybko trafił w ręce mojej baby, która zastosowała go do niekonwencjonej i nowatorskiej metody obierania ptasiego mleczka z czekoladowej powłoki. Nie lubi czekolady, więc szybciutko i precyzyjnie obrąbała brązowe kosteczki z jej nadmiaru. Stwierdziła, że nóz jest fajny. A często jej się to nie zdarza. Tak przy okazji - Ulu (czytaj Ulu), znaczy po
eskimosku "nóż dla kobiet".
Zabrałem babie nóż i poszedłem do kuchni. W ramach typowo kobiecych prac porąbałem dwie marchweki i kawałek śmierdzacego sera, rozpaprałem znalezionego ziemniaka, sfiletowałem pierś kuraka, poszatkowałem lekko nadgnity koperek i zostawiłem typowy męski burdel na stole. Faktycznie fajny ten Ulu. Pierwsze wrażenia z "pracy" - jak najlepsze.
Nawet gównianym egzemplarzem pracyje się kompletnie bezwysiłkowo. Kołysząc nożem lekkimi ruchami nadgarstka mozna jedna reką szybko wykonać wiekszość kuchennego krojenia, a to wszystko dlatego, że przykładamy siłę dokładnie posrodku ostrza, rozkładając ją znacznie ekonomiczniej i wydajniej niż w tradycyjnych nozach kuchennych. W dodatku mięso nie spierdziala nam spod noża i nie jeździ po całej desce jak pijany pingwin. Dlatego własnie można pracować jedną ręką. Nieprzypadkowo nóż zaprojektowany
przez Joe Maddoxa (a produkowany przez Spyderco) dla swojego jednorękiego kumpla ma własnie kształt zmodyfikowanego Ulu. To po prostu najbardzie ergonomiczne rozwiazanie. W dodatku fenomenalne przełozenie siły ułatwia pracę osobom z niedowładem kończyn.
To wydaje się być naprawdę konkretny nóż wymyślony do pracy z kazdych warunkach. Tak, by eskimoska staruszka którą zgwałcił niedźwiedź polarny, przeturlał się po niej wieloryb a góra lodowa staranowała jej ukochany kajak mogła przygotować wieczorem kebaba z albatrosa na pięcdziesięciostopniowym mrozie w swoim igloo.
Naprawdę bardzo mi się spodobał. Jestem więcej niż zadowolony. Bawię się moim ulu jak szczeniak i zaczynam odkładać kasę na porządną wersję. To tak dzisiaj na szybko. Wiecej testów i lepszych fotek juz wkrótce.
Zapraszamy do dyskusji na forum
Posted in Knife'o'pedia, Recenzje on lut 12, 2006