Wstaję dziś rano, otwieram okno i widzę... Śnieg! "Znaczy się zima ..." -
pomyślałem niezbyt optymistycznie, gdy nagle zza chmur wyszło słońce. W jednej
chwili smutek odszedł, bo zrobiło się tak pięknie, tak słonecznie, że jedyne co
mogło mi przyjść do głowy to - "Idę na spacer, wywietrzyć umysł i odpocząć oczy
od monitora. No i w końcu porobię fotki w naturze!". Jak pomyślałem tak
uczyniłem. Wziąłem cyfrzaka i poszedłem nad rzekę.
Słońce, śnieg, rzeka, kaczki... No wspaniały widok. W takim miejscu szybko
ogarnia mnie spokój, wyciszam się... Chwila zadumy nad szarą miejską
rzeczywistością i doskonałym pięknem natury... Zabieramy się do focenia.
Najpierw trzeba znaleźć miejsce. Miejsce znalezione - ustawiamy pierwszą
modelkę, a właściwie modela .
Czarno na białym.
Czyli Fulcrum w śniegu . Niełatwo było go ułożyć. Ciągle się wiercił i
narzekał że mu zimno :-/ Ale w końcu przestał i dał mi spokojnie zrobić kilka
fotek... Nie są zbyt udane, bo Fulcrum jak zwykle chciał się wyróżniać i był tak
czarny, że kontrastował mocno ze śniegiem...
Atak pokemonów.
"Pika, pika!" - usłyszałem. Tak, to była pika. "Teraz ja!" - powiedziała -
"Tak długo już jestem Twoja, zrób mi w końcu zdjęcie!". Powiedziałem jej że już
ma zdjęcia z kuchni, ale nawet nie chciała tego słuchać. "Do kuchni to jest
Mili. Ja jestem Damą!!!" - oburzyła się, choć oboje wiedzieliśmy, że kiedy
przyrządzam jakieś posiłki to pierwsza się wyrywa do działania i nie daje Mili
dojść do głosu... Tak więc zrobiłem jej kilka zdjęć. Ale musiałem je
pokasować, bo nie podobały się jej. Zrobiłem jeszcze kilka. Znowu to samo.
Zaczynałem się niecierpliwić. Ale przy oglądaniu trzeciej serii powiedziała
(niezbyt skromnie z resztą): " Te mogą być... Ale stać cię na więcej!". Może i
miała rację, ale zaczynało mi się robić zimno... Poważnie, mimo przepięknie
świecącego słońca było coś koło 8-10 stopni Celsjusza poniżej zera. A
fotografowanie bez rękawiczek na takim mrozie może być przyjemne o ile nie trwa
zbyt długo. "Kilka fotek mojego nowego maleństwa i kończymy" - pomyślałem.
Petitek.
Tak go nazwała moja Ania, kiedy pierwszy raz go ujrzała. Wytłumaczyła mi
potem że "petite" z francuskiego oznacza malutki... No bo i taki właśnie jest
Dragonfly. Malutki! Ale kiedy pokaże swoje przerażające zębiska w akcji, dopiero
wtedy można poznać się na jego prawdziwej naturze. To natura którą ja nazywam
zdrobniale - "petitek-skurwysyn"! Wybaczcie mi, ale kiedy się otworzy ten nóż
można sobie pomyśleć - "Jaki ładny, mały nożyk, a jakie ma śliczne ząbki. I ja
tak na początku myślałem. Kuchnia to nie jego domena. rzuca się na wszystko i
rozszarpuje. Myślałem że może ma jakiś kompleks mniejszości czy co. Ale nie,
taka po prostu jego natura. Z zewnątrz wygląda na milutkiego i niegroźnego. Ale
dopiero zabawa z drewnem pokazała mi, że jego natura ma coś wspólnego z Ciemną
Stroną Mocy!
Jak już pisałem - drewno. Pozbierałem kilka gałązek i postanowiłem pociąć
trochę. Mili i Fulcruma nawet nie wyciągałem - wiem jak tną. Pika mnie nie
zaskoczyła - tnie podobnie jak Mili, tylko że jest trochę mniej wygodna ze
względy na zytelową, węższą i mniejszą rękojeść. Odłożyłem Pikę żeby spróbować
co potrafi "petitek". Cienkich gałązek nawet nie poczuł. Delektował się kilkoma
gałązkami grubości 1-2 cm.
Zażyczył sobie jednak coś grubszego... Dałem mu na pożarcie 3 centymetrowej
średnicy młodą gałązkę. Radził sobie nieźle, choć trzeba było przyłożyć nieco
więcej siły i zaczynałem obawiać się o wytrzymałość jego drobniutkiej rękojeści.
Ale trzymał się nieźle. Przyłożyłem trochę więcej siły i... Poszło! "Kurwa!" -
przekląłem, ale nie z radości, a z chwilowego bólu i zaskoczenia. W momencie
przecięcia tej piekielnej gałęzi ręka z Dragonfly'em poszła mi za daleko i
uderzyłem palcem serdecznym w ostrze leżącej obok, otwartej Piki. "Należało Ci
się!" - krzyknęła - "Nie zajmujesz się mną, tylko jakimś kurduplem!". Nie miałem
czasu na dyskusje bo w kilka sekund pojawiła się krew. Zrobiłem kilka fotek na
pamiątkę, ale trzeba było odłożyć aparat na moment, bo krwi robiło się coraz
więcej.
Pika użarła mnie dosyć głęboko! Chusteczki higieniczne nasiąkały jedna po
drugiej... Tyle krwi... Wpadł mi do głowy pomysł, że skoro mam taki rzadki
rekwizyt to trzeba go wykorzystać . Ubabrałem ostrza Piki i Dragonfly'a i
zrobiłem kilka fotek na szybko, starając się nie ubabrać aparatu.
Ale krew lała się coraz bardziej, więc zmuszony byłem zakończyć zabawę i
wracać do domu, założyć opatrunek... Pika okazała się być "ostrą suką"! Wierną,
ale i zazdrosną...
Podsumowanie.
Nie lubię zimy. Nie żeby w ogóle, bo czasem zdarzają się takie przepiękne
dni, kiedy świeci słońce i nie wieje mroźny wiatr. Ale większość zimy jest
szara, brzydka i zimna. Więc generalnie jej nie lubię.
Głupota jest odwiecznym przyjacielem człowieka i nawet na moment go nie
opuszcza. No bo kto tak robi, że zostawia otwarty, ostry jak brzytwa nóż i
zupełnie o tym zapomina? Szkoda gadać... Można tłumaczyć (sobie i innym) że nóż
to niebezpieczne narzędzie, że jest ostre, że może powodować uszkodzenie ciała,
bla bla bla... A i tak jak zechce się zaprzyjaźnić z naszą krwią to się
zaprzyjaźni nie pytając o pozwolenie. Takie już są noże! Więc kiedy użre was
jakiś nóż - nie wińcie go za to. One tak mają... Po prostu takie ich
przeznaczenie... Żeby ciąć...
Posted in Artykuły on sty 23, 2006