Na początek krótki rys historyczny.
Bolo, podobnie jak kukhri, jest jednym z najstarszych typów klingi pozostających w użyciu od zarania dziejów do dnia dzisiejszego. Korzeni jego należy poszukiwać w egipskim mieczu kopesh, z epoki brązu. Żeby nie rozwodzić się zbyt długo dodam tylko, że od Egipcjan zapożyczyli go Grecy i już w epoce żelaza(pod nazwą kopis) Aleksander Macedoński był sprawcą rozpowszechnienia tego typu klingi na kontynencie azjatyckim.
W Azji klinga ewoluowała w dwóch kierunkach. Na północy wykształcił się kukhri, na południu zaś bolo.
Nie posiadam nowoczesnego kukhri więc test porównawczy jest poza moimi możliwościami, postaram się jednak przybliżyć bolo i jego możliwości.
Pierwsze wrażenie po wyjęciu noża z pudełka jest piorunujące. To spory kawał żelastwa, ukształtowany w sposób niepozostawiający wątpliwości co do wyników spotkania z ludzkim ciałem. Nóż mierzy sobie 38 centymetrów, z czego 25,3 przypada na klingę. Ostrze jest dość agresywnie ukształtowane i w najszerszym miejscu mierzy 5,5 centymetra. Przy swoich wymiarach nóż jest zaskakująco lekki, jest to zasługa stosunkowo niewielkiej grubości klingi, która wynosi 4 mm.
Rękojeść wykonana z gumowatego tworzywa o nazwie kraton, nie powala swoim pięknem, jest jednak wygodna, nie ślizga się w dłoni (nawet mokrej) i jest łatwa do utrzymania w czystości.
Fajter to to chyba nie jest. Punkt balansu znajduje się jakieś 4 centymetry od jelca, w kierunku sztychu. Masa noża również jest przeszkodą przy szybkim manewrowaniu klingą.
Przy dokładniejszych oględzinach wychodzą na jaw pewne niedokładności. Szlif ostrza nie jest idealnie symetryczny, nóż nie jest również zbyt ostry. Włosów nie goli.
Wniosek – do kolekcji się nie nadaje.
Do czego w takim razie nadaje się ten nóż?
Do ciężkich robót. Jego masa i rozmiar sprawia, że rąbanie to jego żywioł. Ukształtowanie klingi sprzyja również zastosowaniu jako ośnik (Draw Knife). Wycinanie krzewów i chwastów nie sprawia mu najmniejszych kłopotów. Nie jestem zwolennikiem kopania nożem w ziemi, ale kształt klingi takiego użycia nie wyklucza. Można nim pracować przez dłuższy okres czasu nie nabawiając się przy tym odcisków. Jednym słowem wół roboczy. Jest dobrym nożem dla miłośnika noclegów w lesie. Jednak nie rezygnowałbym z małego nożyka do drobnych precyzyjnych prac, do takich zastosowań bolo się nie nadaje.
Nóż jest pokryty czarną powłoką antykorozyjną. Powłoka ta dość szybko ulega uszkodzeniu. Pojawiają się na niej zarysowania niemożliwe do usunięcia. Wygląda to może nieciekawie, ale powłoka ta spełnia swoje zadanie, po kilku latach używania na moim egzemplarzu nie ma śladów korozji, mimo że powłoka jest w kiepskim stanie.
Ogólnie, jest to spory nożyk do ciężkiej pracy. Pozbawiony finezji i niepotrzebnych bajerów, jednak solidny, niezawodny i praktyczny. W przypadku takiego noża niedociągnięcia w wykonaniu wydają się nie mieć większego znaczenia. Cena wahająca się około 40USD
(w USA) nie odstrasza i pozwala na używanie bez troski o całość narzędzia, w razie zniszczenia możemy kupić nowy i nie zbankrutować.
SP-11 jest typowym przedstawicielem produktów firmy Ontario. Noże tej firmy są wykonane z prostych stali i przy użyciu prostych materiałów i metod obróbki. Bez kanarków i wodotrysków. Są to jednak noże, nad którymi warto zastanowić się jeśli potrzebujemy trwałego narzędzia do pracy i jeśli nie mamy do wydania zbyt wiele gotówki.
{mosimage thumbs=0}
{mosimage thumbs=0}
{mosimage thumbs=0}
Od redakcji: powyższy tekst jest przedrukiem z nieistniejącego portalu magiastali.pl, opublikowany za zgodą autora.
Posted in Recenzje on mar 02, 2006