"Testowy" od Guldana
Guldan jest znany nie od dziś ze skłonności do eksperymentów, ale też z systematycznego rozwijania swojego warsztatu. Naturalnym było więc, że wśród dokonywanych przez siebie kroków doszedł do momentu, w którym zacznie samodzielnie hartować. Niniejszy tekst powstał na zamówienie wyżej wymienionego. Miał być to sprawdzian jakości hartowania, ale w trakcie okazało się, że właściwszym będzie napisać parę słów o testach jako takich. Dlaczego? Zapraszam do lektury.Testy zapowiadały się nietypowo, gdyż nawet autor nie mógł powiedzieć wiele o swoim hartowaniu, zaś nóż miał dość nietypową formę – konkretnie szlif nightmare, który okazał się być główną przyczyną zmiany podejścia do gier i zabaw. Kilka szczegółów opisał sam autor na forum. Zapowiadało się fajnie – wielkość noża, długość i grubość klingi nieprzesadzone w żadnym kierunku, full-tang. Do dzieła!
Pierwszym testem było cięcie. Cienkiej tektury konkretnie (kartony po pizzy). Do porównania wybrałem zbliżony rozmiarami nóż Kubka („taki jeden”, D2, 60HRC). Tu pojawił się pierwszy zgrzyt – karton nie stanowił wyzwania dla „jednego” - wyprowadzony do ostrości roboczej śmiało pracował bez zacięć. Tymczasem „tester” niestety tak przyjazny już nie był – winnym okazał się szlif. Klinga co i rusz zacinała się w miejscu przełamania, a nóż po prostu wyskakiwał z materiału, nie pozwalając dokończyć ruchu. Do tego momentu szło jednak całkiem nieźle, choć podejrzanie szybko tracił ostrość. Uznałem jednak, że to wynik pracy tylko połową klingi, ale sfrustrowany nie dociekałem bardziej – zakończyłem test. Nóż lekko podostrzyłem, poszło bardzo sprawnie, chętnie współpracował z prętami.
Drugą konkurencją było mięsko – tu nightmare pokazał autentyczną klasę. Miękki, ustępujący materiał nie przytrzymywał już klingi na wspomnianym progu, a kombinacja dwóch przeciwstawnych łuków ostrza plus ząb na ich styku dawały naprawdę niesamowite efekty. Mimo iż „taki jeden” naprawdę potrafi ciąć w tej konkretnej dyscyplinie „Tester” po prostu go zdeklasował. Utrata ostrości nie była szczególnie odczuwalna w czasie pracy.
Nie mogąc wymyślić niczego na podstawie podstawowych testów wybrałem się na spacerek do lasu, popracować trochę z drewnem. Na moim ulubionym stanowisku testowym mam do dyspozycji zwalony konar, na którym można ćwiczyć wbijanie, rąbanie czy struganie – co też uczyniłem. Wbiłem nóż w konar i zacząłem się rozglądać za gałęzią do lekkiego rąbania. Znalazłem, wyszarpnąłem nóż gdy nagle, kątem oka zauważyłem, że coś jest nie tak... O raju.... czubek po prostu się wygiął. Nie żebym go jakoś tarmosił przy wyciąganiu – lekko go poruszałem, jak to zwykle się robi przy wyciąganiu noża z drewna, żeby się nie szarpać, praktycznie zero oporów, a czubek oklapł jak zwiędnięty kwiatek... Porzuciłem plan rąbania, wbiłem nóż ponownie, nagiąłem go w przeciwną stronę i... naprostowałem. No prawie – w gruncie rzeczy była to już bardziej „S-ka” niż prosty czubek. Mocno zaniepokojony znalazłem dwa „przytulone” konary, które posłużyły mi jako „imadło”, nacisnąłem nóż, który swobodnie poddał się naciskowi i nie wrócił do pierwotnej pozycji. I tu opadła mi kopara. Przez przypadek poddałem pod wątpliwość fakt hartowania noża w ogóle. Nie mogłem tego tak zostawić – wielokrotnie przeginałem nóż to w jedną, to w drugą stronę, a on elegancko i bez większego problemu poddawał się i zostawał w zadanej pozycji. Był całkowicie plastyczny. W tym momencie do mnie dotarło ze zdwojoną siłą jak ogromny wpływ na cięcie ma szlif skoro potrafił ukryć fakt, że nóż praktycznie nie jest zahartowany.
Niedługo potem zabrałem go celem konsultacji technicznej do Tlima. Potwierdził, że nóż przynajmniej na powierzchni nie jest zahartowany. Uznałem, że jedyną metodą, by dowiedzieć się czegokolwiek o stanie stali jest test zniszczeniowy. Wobec kilkorga świadków wsadziliśmy nóż w imadło i zaczęliśmy naginać.
Koniec końców nóż jednak pękł. Jakkolwiek autorowi w tym momencie może pęknąć serce zapewniam, że stało się to w słusznej sprawie. Fakt, że tak się stało pozwala przypuszczać, iż wewnątrz przekroju klinga była już trochę zahartowana. Druga rzecz – uzyskaliśmy przekrój, który pozwolił stwierdzić, że stal nie miała wad, nie było również przerostu ziarna. Po prostu zabrakło... hartowania lub nóż był zbyt mocno odpuszczony. Nie znam ściśle procedury jaką zastosował Guldan, nie umiem więc powiedzieć dokładnie co było nie tak, ale zdecydowanie trzeba temat podjąć jeszcze raz.
Kończąc komentarzem.
Pierwszym najważniejszym wnioskiem jest to, że hartowanie wymaga ćwiczeń, cierpliwości i sporych inwestycji. Najlepsze porady i opisy nie zastąpią wielu zmarnowanych blanków i paliwa do pieca. Wierzę jednak, że dla knifemakera samodzielne, poprawne zahartowanie noża jest niezwykle satysfakcjonujące, dlatego zachęcam wszystkich chętnych by nie poddawali się po pierwszych próbach. Guldana również – wszak nie zepsuł stali, jedynie czegoś nie dopilnował.
W tym miejscu trzeba podkreślić jedną rzecz. Wpływ szlifu nightmare na jakość pracy jest tak ogromny, że zamazuje obraz jaki powinien wypływać z bezpośredniej konfrontacji. Autor noża zastrzegał, że przygotował nóż taki jakie robi zazwyczaj, aby można było je porównać go z innymi jego pracami, ale wg mnie to jest błąd. Wg mnie ocena hartowania powinna odbywać się na nożu o możliwie najprostszej konstrukcji, z możliwie prostym szlifem. Praca z tekturą, czy w mięsie wykazała, że wpływ wykończenia klingi może być tak duży, że utrudnia prawidłową ocenę głównego (ponoć) parametru jaki miał być sprawdzony.
Po dyskusji z kolegami zaleciłbym do testów hartowania przygotowywać proste noże (bez łuków), najlepiej typu drop point. Długi odcinek do cięcia, w miarę mocny czubek, który sam z siebie się nie wygnie – to daje możliwość porównania tak pomiędzy nożami, jak i materiałami, a w konsekwencji ocenić to na czym nam zależy, czyli hartowanie. Gdy zaś tego procesu będziemy już pewni – świat projektów stoi przed nami otworem, niczym nie ograniczony.
Zapraszamy do dyskusji na forum.
Posted in Recenzje on wrz 07, 2008