Bowie (nóż)
z Wikipedii
Bowie - odmiana noża zaprojektowana przez Jamesa Bowiego.
James Bowie
z Wikipedii
James Bowie, James "Jim" Bowie (ur. 10 kwietnia 1796, zm. 6 marca 1836) - amerykański pionier i żołnierz, legendarny bohater rewolucji teksańskiej, zabity w bitwie pod Alamo.
Laredo Bowie jest nożem wpisującym się w historię broni białej USA. Jim Bowie był barwną postacią, znaną przede wszystkim dzięki umiejętności walki nożem, w której to stał się dla wielu autorytetem. Na przełomie 1830/31, kowal James Blake wykonał dwa noże, według projektu Jima Bowie. Były to noże o pokaźnych rozmiarach i z naostrzonym fałszywym ostrzem, (co było pomysłem Blake’a), a miało służyć (i zresztą to robiło) jeszcze skuteczniejszemu użyciu noża w walce wręcz. Pułkownik James Bowie poległ w bitwie pod Alamo, a jego noże nie zostały odnalezione.
W obecnych czasach firmy produkujące noże często korzystają z charakterystycznego kształtu, stosując go w nożach wojskowych, czy w tzw. nożach przetrwania.
Firma COLD STEEL w swojej szerokiej ofercie posiada grupę noży nazwaną COMBAT CLASSIC i w niej właśnie znajdziemy omawiany poniżej model noża. Produkowane są dwa modele, jeden wykonany ze stali SK-5 z rękojeścią z drewna cocobolo oraz drugi, którego głownia wykonana została ze stali San Mai III i rękojeścią z czarnej polerowanej micarty.
Japońska stal SK-5 jest odpowiednikiem stali 1080, czyli jest to stal węglowa. We właściwościach bardzo zbliżona do bardzo znanej stali 1095, lecz dzięki minimalnie mniejszej zawartości węgla ma mniejszą odporność na ścierania, ale większą udarność.
Z kolei San Mai III to używany w firmie COLD STEEL laminat, składający się z twardego rdzenia ze stali Vg1 i sprężystych boków ze stali 420J2.
Także można powiedzieć, iż te dwa modele Laredo Bowie są do siebie zbliżone tylko wyglądem i nazwą, gdyż różnią się materiałami, a użyte stale mocno odbiegają od siebie (SK-5 to stal węglowa, czyli „łapiąca” stosunkowo szybko rdzę; z kolei stal San Mai III jest stalą nierdzewną).
Tyle jak chodzi o wstęp, a teraz przyjrzyjmy się bliżej jednemu z tych noży, a mianowicie modelowi oznaczonemu przez firmę COLD STEEL numerem 39LLB, czyli wersji Laredo Bowie ze stali SK-5.
Na początek tradycyjnie już kilka danych technicznych, żeby naszkicować ogólny zarys tego noża.
Długość całkowita liczona od czubka noża do zakończenia rękojeści to 399 milimetrów. Ostrze liczone od czubka do jelca to 264 milimetry. Krawędź tnąca to około 252 milimetry. Wysokość ostrza to 40 milimetrów wraz z krawędzią tnącą. Fałszywe ostrze liczone od czubka ma 144 milimetry. Rękojeść z jelcem ma długość 135 milimetrów, z czego drewno to 118 milimetrów. Szerokość rękojeści 22 milimetry, a jej wysokość w najszerszym punkcie to 35 milimetrów. Słowem… kawał sporego noża, zważywszy jeszcze na fakt, iż grubość ostrza to nie mniej, nie więcej tylko równe 7 milimetrów…
Szlif pełny płaski na całej długości ostrza o profilu clippoint. Położenie szlifu, zresztą jak w innych produkcjach firmy COLD STEEL doskonałe i przyjemnie jest popatrzeć i wodzić palcem po płazach, a także po perfekcyjnie wykonanym fałszywym ostrzu, które w przeciwieństwie do noża, jakiego używał James Bowie naostrzone nie jest.
W całej konstrukcji punkt wyważenia znajduje się mniej więcej cztery centymetry za jelcem w kierunku czubka noża.
Krawędź tnąca o wysokości około 1,5 milimetra wyprowadzona została równo na całej długości i tylko przy czubku z jednej strony nieznacznie powiększa się na mniej więcej 2 milimetry. Każdej firmie życzę takiej umiejętności wyprowadzania krawędzi tnącej, bo nawet w małych folderach z ostrzem 100 milimetrów krawędź tnąca potrafi być nierówna i pofalowana, a mówię tutaj o firmach znanych i poważanych bardziej niż COLD STEEL…
Przy jelcu na ostrzu mamy ricasso. Hm, z definicji ma to być ponoć miejsce na palec, żeby precyzyjnie operować nożem. W tym wypadku, palec musiałby być wielkości palca dziecka, żeby się zmieścić w tymże…
Budowa całego noża to Full tang, trzpień przechodzi przez całą rękojeść i zakończony jest mosiężną nakładką. Nie miałem możliwości rozebrania noża bez uszkodzenia, także nie wiem, czy końcówka trzpienia nie jest czasem gwintowana, a nakładka nakręcana, ale nie zdziwiłbym się jakby tak było, bowiem nawet po dość mocnym używaniu noża nie pojawiły się żadne luzy na rękojeści.
Rękojeść wykonana została z drewna cocobolo. Cocobolo (Dalbergia retusa), to drzewo rosnące w środkowej i północnej część południowej Ameryki, szczególnie wzdłuż zachodnich wybrzeży Nikaragui, ale też w Meksyku, Hondurasie, Panamie, Kostaryce, aż po północną Kolumbię. Drewno o ciekawym wyraźnym rysunku słojów, wpadającego w odcienie czerwieni. Z ciekawostek, cocobolo jest drewnem biologicznie czynnym, mogącym spowodować zapalenia skóry, mdłości, a także zaburzenia wzroku.
Rękojeść ma kształt trumny, gdzie węższa część połączona jest z jelcem. Wykonana została bardzo starannie, krawędzie są elegancko pozaokrąglane, a całość porządnie zeszlifowana, po czym pomalowana lakierem…, co jakoś nie przypadło mi do gustu, bo nie uznaję lakierowania, czy też mazania klejami po drewnie. Zawsze uznaję to jako formę „splastikowienia” elementu noża, która tak naprawdę potrzebna nie jest, a podnosi tylko estetykę w chamski sposób.
Jelec wykonany został z mosiądzu i stanowi monolit wraz z profilowanym pierścieniem, będącym przedłużeniem rękojeści. Wykonany czysto i schludnie oraz wypolerowany. Od strony rękojeści jelec spasowany jest wyśmienicie i na darmo szukać tutaj jakichkolwiek szczelin pomiędzy drewnem, a mosiądzem. Od strony ostrza niestety nie wygląda to już tak kolorowo, bo pomiędzy tangiem a jelcem znajdziemy zarówno z jednej, jak i z drugiej strony szczelinę o szerokości około 0,5 milimetra, co niestety nie podnosi estetyki całości i jest właściwie jedynym błędem wykonania jaki widać. Trochę szkoda.
Pochwa do noża wykonana została tak prosto, jak prosto tylko można było ją wykonać. Są to właściwie cztery kawałki skóry (góra, dół i boki wszyte do środka), zszyte mocną nicią i wzmocnione sześcioma nitami. I tutaj kilka słów o wykonaniu. Cóż, pochwa nie jest piękną stroną zestawu i zdecydowanie odbiega jakością od noża. Szew położony jest nierówno i waha się w granicach od 3 do 5 milimetrów od krawędzi pochwy. Może nie ma to znaczenia dla użytkowości, ale estetom nie przypadnie to do gustu. Szew biegnie po skórze, a mógłby być schowany w wyciętym rowku, co podnosi estetykę, a dodatkowo chroni szew przed przetarciem.
Na pochwie zamontowany mamy wielki mosiężny knopek, który służy do… ale o tym później.
Nóż w pochwie trzyma się bardzo pewnie, nie ma najmniejszych luzów, chociaż jego wyciąganie do lekkich nie należy, bo pochwa trzyma mocno. Zważywszy jednak na fakt, iż pochwa jest skórzana, należy się spodziewać, iż z czasem się wyrobi i wyciąganie noża nie będzie problematyczne.
Estetów może razić również to, iż po włożeniu do pochwy jelec nie pokrywa się na szerokość z szerokością pochwy, tylko za nią wystaje, chociaż ta wystająca poza obrys pochwy część jest pomocna przy dobywaniu noża.
Nóż dostałem nie wiedząc, czy jest dziewiczą sztuką, czy też był przez kogoś używany. Ostrze nie cięło włosów w locie, bo przy takim ostrzu zresztą raczej to bez sensu; ale bez problemu cięło kartki papieru.
I tyle jak chodzi o opis noża i pochwy. Teraz pora zabrać się za to „maleństwo” i zobaczyć, co nim można zrobić.
Wyjście w teren, także nóż na pas. No tak, łatwo powiedzieć. Pas na sobie miałem szeroki, skórzany i mocny, ale pochwa nie miała ani troków, ani szlufek, ani jakiejkolwiek formy pozwalającej na przytroczenie jej do pasa… Usiadłem zatem przed monitorem i przejrzałem kilkanaście zdjęć w internecie, czy moja wersja nie jest czasem zdekompletowana. Okazało się, że w żadnym wypadku. Troszeczkę zbity z tropu wsunąłem po prostu nóż za pas tak, żeby mosiężny knopek oparł się o pas, co zabezpiecza pochwę przed wypadnięciem. I ruszyłem w teren.
Okazuje się, że jednak idea noszenia noża między pasem a spodniami nie jest taka głupia. Pochwę można bez problemu i szybko wyjąć zza pasa i odłożyć, a nie zawsze pochwy od dużych noży są tak łatwo demontowane i czasami trzeba ściągać cały pas, żeby ich się pozbyć. Pracując w jednym miejscu nie musimy przecież mieć pochwy cały czas na sobie, zwłaszcza, iż może nam ona utrudniać niektóre ruchy, a dodatkowo może niepotrzebnie dociążać i tak na pewno ciężkie od innych rzeczy spodnie. Muszę przyznać, iż ten sposób noszenia noża spodobał mi się i okazał się wygodny. Dwie godzinki chodzenia po lesie na spacerze i właściwie zapomniałem o fakcie, iż mam na pasie wielki nóż.
Innym sposobem noszenia pochwy jest użycie knopka i otworów, jakie mamy standardowo w skórzanych pasach oficerskich. Wystarczyło naciąć skórę lekko, by powiększyć otwór pod knopka (gdyż ten oryginalny od paska jest zdecydowanie mniejszy) i już nasza pochwa raźno „dynda” sobie na pasie na lewym boku (jestem praworęczny), ale niestety ostrzem do góry… coś za coś…
Może ktoś powie, iż pochwa nie jest zbyt ciekawa, bo prosta, bez ozdób i z dziwnym systemem mocowania. Ale ja uważam, iż doskonale wpisuje się w prostotę, jakiej się wymaga od pochwy, jest banalna w troczeniu i … to tylko pochwa, która jednak całkiem dobrze spełnia swoje zadanie.
Ale zajmijmy się wreszcie samym nożem!
Zabrzmi to dziwnie, ale postanowiłem spróbować, jak Laredo Bowie poradzi sobie z cięciem warzyw. W końcu taki James Bowie może też czasami sam przyrządzał sobie posiłek, a jego nóż kroił warzywa i inne wiktuały. Klasycznie już pomidorek, ogórek, marchewka. Cóż, ze względu na swój ciężar nie jest to nóż kuchenny, ale warzywka dało się pociąć w całkiem zgrabne plasterki i talarki. W mięsie nie pracowałem, bo jakoś nie było okazji by przygotowywać mięso dla dwudziestu ludzi, a krojenie kurczakowej piersi tym nożem to profanacja tej piersi. Chociaż jakoś nie widzę, żeby używać go nawet w polowej kuchni. Rękojeść narzuca nam właściwie jeden sposób trzymania, a ciężar noża jest zaprzeczeniem słów precyzja i dokładność. Także z pracami kuchennymi dajmy sobie spokój.
Jak nie prace kuchenne, to może terenowe? Podczas pierwszej okazji ochoczo ruszyłem na suche gałęzie, gałązki i drzewa. Tutaj nóż pokazuje „lwi pazur”. Odcięcie kory o grubości 10 cm to jedno mocne uderzenie z góry i mamy w dłoni potężny kawał kory na sporą łódkę, bądź na ognisko. Gałęzie o grubości 2-4 centymetrów tnie się elegancko, także przygotowanie małego ogniska to dosłownie chwila. Ostre rąbanie drewna? Owszem, dlaczego nie. Lecą naokoło wióry, w drewnie robi się małe wcięcie, a ręka prowadząca nóż zaczyna wołać ze zmęczenia: DOŚĆ! Na szczęście ostrze jest na tyle grube (7 mm), że można spokojnie i bez obaw batonować i wgryzać się głębiej w drewno, żeby sobie wyłupać kawałek. Ale jednak nie jest to praca magicznie wydajna i wygodna w stosunku do wielkości noża.
Po dłuższej zabawie w rąbanie, przyszła pora na refleksje nad rękojeścią. Cóż, przyznam uczciwie, iż jakoś nie miałem zaufania do tego kształtu trumny, który na oko wydawał się mało wygodny i praktyczny. Ale jak to się mówi… na oko, to jeden zmarł. Rękojeść w dłoni leży bardzo ładnie i tak samo się nią pracuje. Owszem, lakierowanie powoduje, że lekko ślizga się w dłoni, a brak otworu na linkę nie pozwala zabezpieczyć się przed przypadkowym wypuszczeniem noża z dłoni. Myślę, iż gdyby taki kształt rękojeści wykorzystać w mniejszym i lżejszym nożu, to byłaby całkiem ciekawa i warta przetestowania konstrukcja. W każdym bądź razie nawet dłuższa praca nożem nie powoduje dyskomfortu dla dłoni. Może wynika to z faktu, iż po prostu rękojeść jest prosta jak … kij od szczotki prawie?
Jelec ładnie zabezpiecza dłoń przed zsunięciem się na ostrze, które mając takie wymiary pozbawiłoby nas palców. Trochę denerwuje fakt, iż nie można położyć kciuka na górnej krawędzi rękojeści zwłaszcza, gdy chce się coś przeciąć na płaskiej powierzchni. Na szczęście rękojeść jest tak duża, że możemy chwycić ją bliżej końca i wówczas kciuk znajdzie miejsce przed jelcem.
Stal SK-5 jak to węglówka, za długo ostrości nie trzyma, także i nasz Laredo Bowie po pracach w drewnie stępił się na tyle, iż niektóre części krawędzi tnącej cięły papier, a inne nie. Nóż ostrzy się… oj trzeba się namachać. Na trójkącie wygląda to mniej więcej jak parodia, a po chwili ostrzenia mój nadgarstek odmówił współpracy (i to ten prawy!!). Także w ruch poszedł kamień i zabawa na płasko. Jasne, dało się naostrzyć do przyzwoitej ostrości, chociaż utrzymanie stałego kąta przy tak długiej krawędzi tnącej było dla mnie nie lada wyzwaniem i narobiłem się jak smok, żeby wyszło to dobrze. Zdecydowanie wychodzi tutaj brak wprawy w pracy z takimi dużymi nożami.
Nie próbowałem nożem kopać w ziemi, bo po wbiciu do połowy ostrza nie można było go przeważyć na bok (za mała dźwignia), a dziobanie czubkiem przypominało nabijanie grochu widłami…
Za to czubkiem poryłem trochę w drewnie. No daleko mu do precyzji, ale okazała się jedna sprawa. Otóż po wbiciu na głębokość około 1,5 cm w drewno i próbie wyłupania kawałka drewna, nóż się zgiął ładnie. Drugie wbicie i wygięcie go w drugą stronę czubek naprawiło, ale pokazało to, iż nóż nie jest wysoko zahartowany, bo przy takowym by po prostu ostrze pękło. W tak dużym nożu nie ma sensu hartować za wysoko, gdyż nóż powinien pracować na całej długości tak, by przy pracy nie pękł.
Mogę napisać, że tym nożem bym spokojnie obciął łeb cielakowi, odciął nogę krowie, przeciął bochenek chleba na pół, poszatkował arbuza, dekapitował melony, pociął książkę telefoniczną, porąbał meble, a na koniec użył jako rożna nabijając na nóż całkiem sporą kurę… tylko, po co?
Nóż nie jest wygodnym ostrzem, które będziemy nosić na pasie podczas wypadu do lasu. To kawał stali o znacznej wadze (nie miałem wagi niestety), który powoduje, że spodnie zsuwają się ze swojego zacnego miejsca. Zważywszy na fakt, iż można byłoby wykorzystać ten nóż tylko do rąbania drewna, a i tak lepiej by się to zrobiło półkilową siekierką, to ja nie widzę rozsądnych zastosowań dla tego noża w naszych warunkach.
No tak, ale jak pisałem, James Bowie używał noża do walki… czyli mamy nosić prawie pół metra stali po to, by komuś zrobić krzywdę? Uznajmy to raczej za żart. Owszem, zdaję sobie sprawę, iż kiedyś chodzenie z mieczem nikogo nie dziwiło, ale widok kogoś z takim nożem za pasem na mieście wzbudziłby mój śmiech, a widząc kogoś poza miastem wzbudziłbym politowanie, że komuś się chce taki ciężar dźwigać. Owszem, w ramach walki można się pojedynkować na dwa Laredo Bowie, ale myślę, iż chętnych by nie było…
Hmm, a może wielkość noża ma równoważyć wielkość męskości? Podobnie jak to jest z samochodami… no i owszem, znam kilku panów, którzy mają noże podobne do Laredo Bowie, a i potrafią je na szelkach nosić. No, ale żeby tak upubliczniać fakt, iż ma się małego penisa?
Może i w czasach, kiedy żył James Bowie, tak wielkie noże to był standard, bo … no bo tak? Bo manie małego noża to był wstyd? A może kowale nie potrafili robić nic innego jak siekiery, pługi i wielkie noże? Właściwie można by było poprowadzić ciekawą dyskusję o zastosowaniu tak dużego noża w dawnych czasach, ale zdecydowanie nie będę tego robił w tej recenzji.
Wróćmy do Laredo Bowie. Jak się okazało i co podtrzymuję, znajdzie on mało zastosowań w naszym otoczeniu i przyda się właściwie tylko do rąbania drewna, co jednak do najwydajniejszych nie należy. Mimo wymiarów i ciężaru zdecydowanie nie zastąpi siekiery, a i są noże o takim profilu, które zdecydowanie biją Laredo Bowie po głowie, przynajmniej w kwestii pracy w drewnie.
Może ten nóż sprawić komuś radość z samego posiadania, bo po wbiciu w ścianę gwoździ (sporych) ładnie ozdobi puste miejsce nad kominkiem pomiędzy obrazem z jeleniem na rykowisku, a zegarem z kukułką. Na pewno będzie wzbudzał sensację wszędzie tam, gdzie go publicznie wyjmiemy z pochwy, także doskonale sprawdzi się na jarmarkach do robienia zdjęć pamiątkowych. Może ten nóż znajdzie się za pasem kogoś, kto bawi się w odtwarzanie dawnych czasów i mając strój poganiacza bydła przyda mu się nóż za pasem.
Poganiacza bydła… hmmm, a może wielkość tego noża uzasadniona była tym, iż po wbiciu w ziemię można było do noża spokojnie „upalować” krowę? Ale to by się bardziej przydała wersja z nierdzewnej San Mai III, a nie z SK-5…
Ktoś może mi zarzucić, iż nożyk nie spodobał mi się, gdyż ja nie przepadam za dużymi nożami. Cóż, wziąłem do lasu nóż, który dostałem w prezencie od jednego z polskich makerów, który ma 335 milimetrów długości i nim w drewnie pracuje się wręcz bajecznie. Może faktycznie konstrukcja Bowie z tym wielkim fałszywym ostrzem zdaje egzamin tylko podczas wbijania w bliźniego? Nie wiem, nie znam się na walce nożem.
Dla mnie Laredo Bowie to pięknie wykonany gadżet, nawiązujący do „dzikiego zachodu”, ale niemający zdecydowanie miejsca między elementami ekwipunku w naszych warunkach. Śliczna i nieprzydatna rzecz, mająca charakter typowo kolekcjonerski, ale… dlaczego nie?
Zapraszamy do dyskusji na forum.
Knives.pl dziękuje firmie Kolter za udostępnienie noża do testów.
Posted in Recenzje on gru 16, 2008