Jak hartowała się stal...

czyli jak do tego wszystkiego doszło?

Prolog
Na scene zapraszam winnych obecnego stanu rzeczy.

Kto z nas nie był dzieckiem? Prawie każdy . Ja nim byłem. Miałem 12 lat kiedy dostałem pierwszy nóż. Była to bułgarska finka. Dostałem ją od dziadka. W sumie dziś moge spokojnie wszystko na niego zwalić. To jego wina. Dziadek zaszczepił mi miłość do białej broni - do noży w szczególności. A potem już się potoczyło - chęć posiadania, żądza stali weszła mi w krew. Były kolejne i kolejne, było ich coraz więcej. I ta dzika żądza wiedzy, wiedzy o wszystkim co stalowe, wszystkim co tak cudownie chłodne w dotyku. Pamiętacie może taki film z Arniem Czarnomurzyńskim o dzwięcznym tytule: Conan? Rozmowa małego Conana z ojcem jest pewną kwintesencją chęci posiadania wiedzy, zgłębienia tajemnicy. No bo co zrobimy, kiedy staniemy przed boskim tronem a On zapyta nas o tajemnicę stali? Cieżko będzie powiedzieć - sorry, byłem na zwolnieniu, mam usprawiedliwienie lekarskie a nawet L4. Wiedza i umiejętności. Stałe poszerzanie ich zasobu. Aktywny tryb życia to aktywne oddawanie się uprawianiu swojego hobby.
Wszelkiej maści przechyły są charakterystyczne dla okresu dojrzewania, jednak zapewniam Was, że cieżko dorasta się z takim przechyłem. Inna sprawa, że większość czytających te słowa wie przynajmniej troszkę na ten temat... Zna te dziwne, ironicznie spojrzenia. Czasem pełne strachu a czasem... No wiecie - człowiek czuje się jak kangur w kraciastym szaliku... W sumie - powinienem być przyzwyczajony do negatywnego odbioru mojego hobby, ale jakoś zawsze i wszędzie spotykam ludzi, którzy widzą we mnie bandyte. Jak nie z twarzy - tak, tak kooniu - bandycki pyszczek zapamietam Ci na długo... (tak samo jak chęć zlutowania mojej skromnej osoby na "dzień dobry" ), to rozmowa o hobby rozwiewa wszelkie inne watpliwości. W sumie zauważyłem, że największe oczy robią ludzie, którzy poza chipsami i TV nie mają zadnych hobby, ludzie, którym ewidentnie tego brak. W sumie analiza tego stanu rzeczy to temat na oddzielny, mocno psycholigiczny i niestrawny felieton. Nie jest to moim celem - skoro to ma byc analiza to miejmy to po prostu w dupie.

Akt I
Powstaje internet...

Ehhh... no i co byśmy zrobili w naszym pieknym kraju bez internetu? Ano - poza publikacjami w stylu "Noże" S. Mitina pewnie nic. Jakies strzepy informacji, jakieś małe artykuliki w "BiA" lub "Survivalu". Ale wszystko przy okazji. Niepełne. Niewystarczające. Internet to moje główne źródło wiedzy. Źródło poznania. Czytam. Czytam godzinami. Oglądam, ślinie się, załuję, że choć na 5 minut nie moge ich dotknać. Wirtualne piekno odpowiedni zgrupowanych pixeli. W bliższym, intymnym kontakcie okazują sie kolejną wielką miłością lub "porankiem kojota". Hmmm... Nie jest źle, w końcu mogę odciąć rękę na której lezy ten pasztet - nie musze jej odgryżźć

Akt II
Inni też tak mają...

Pewnego pięknego poranka okazuje się, że nie jestem sam. W stali jest życie. Są inni. Są miejsca, do których informacje ciągną. Są miejsca, gdzie bity lubią się gromadzić. Wirtualne osobowości tworzą wirtualne społeczności. To jest dopiero wymiana informacji. Społeczność hobbystów jest lepsza niż google.pl - wszystko wywęszą. Wiedza. Wiedza. Wiedza. To jest to, tego szukałem. Zostanę tu na dłużej.


Akt III
Jest takie miejsce, jest taki czas...

Potem jest pomysł. Kiełkuje. Na razie nieuchwytny jak szept, który strach wypowiedzieć, bo zdechnie zanim skończy snuć się w powietrzu. Własne miejsce. Miejsce tylko dla stalowych bitów. Albo inaczej - tylko dla metalowych bitów.


Epilog
It's a never ending story...  

Posted in Knife'o'pedia on sty 23, 2006