Extrema Ratio Fulcrum IID

Człowiek to dziwne stworzenie. Zawsze musi komplikować proste sprawy. Jak już zszedł z tego drzewa i zatłukł mamuta gałęzią, to stanął przed dylematem, jak dostać się pod skórę, do mięsa. I wymyślił nóż. 

Lata mijały (tysiąclecia) i nóż był, jaki był. Ale zmieniało się otoczenie. I technologia. Aż w końcu nóż postanowiono złożyć. Wariacji na ten temat powstało tyle, że aż trudno zliczać, jednakże głównym zamysłem był nóż na codzień, dyskretnie noszony w kieszonce, którego otworzenie nie wywoływałoby odruchu ucieczki wśród ludzi wkoło. I tak konstrukcja noża zatoczyła kolo. Gdyż najbardziej pożądanym nożem składanym jest nóż, który po rozłożeniu będzie zachowywał się jak nóż ze stałym ostrzem. Czyż ludzie nie są zabawni? Prym w konstrukcji takich noży wiodą Amerykanie. To zastanawiające, jak z rzeszy fabrykantów obecnie Stany Zjednoczone stały się skarbnica talentów. Z hobby, jakim jest tworzenie noży, uczyniono tam przemysł, a w przypadku najbardziej utalentowanych - sztukę. Tymczasem w Europie, z małych manufaktur, w których powstawały ze stali wyroby słynne na całym świecie, wyrosły fabryki, których wyroby trudno nazwać inaczej niż tandetą. Jednak nieśmiało powstają ponownie małe firmy produkujące noże, które bez przesady można nazwać narzędziowymi dziełami sztuki. Bo nóż - to narzędzie. Tylko narzędzie, a jednocześnie aż narzędzie. Wróćmy jednak do „folderów z ostrzem stałym”. W tej kategorii naturalnie narzuca się nazwa Strider. Po namyśle przypominamy sobie o tańszej wersji, produkowanej przez firmę Buck. Wyzwanie im w kategorii noży „heavy duty” postanowiła rzucić włoska firma, Extrema Ratio. Na scenę wkracza Fulcrum IID... Pierwsze wrażenie: Czarne pudełko, ze srebrnymi wytłoczeniami, żadna tam cienka tekturka, ale gruba, introligatorska. W środku wyprofilowane piankowe zabezpieczenie, w którym bezpiecznie leży czarny kawałek metalu. Uśmiech mimowolnie pojawia się na twarzy. Tak, już w tym momencie czuje się, ze firma szanuje klienta. Nie ma tu nawet porównania do siermiężnych kartoników czy natłuszczonych gazet, w których czasami przychodzą amerykańskie „hi-end knives”. Po wyjęciu noża, pod spodem zauważamy woreczek z kluczami imbusowymi do naszego nabytku. Następny plus dla firmy.
Kiedy już nacieszymy się rozpakowywaniem tego wszystkiego, bierzemy nóż do ręki i po raz pierwszy mruczymy, zachwyceni solidnością tego kawałka metalu... Budowa: Czarny pomniejsza. To tłumaczy marketingową porażkę czarnych prezerwatyw. Po wyjęciu nóż wydaje się mniejszy niż w rzeczywistości. Dopiero kiedy po otwarciu chwycimy go... Ja nie mam małych rąk, jednak po chwycie całą ręką zostaje jeszcze z każdej strony po pół centymetra zapasu. Obudowa to dwa kawałki metalu (oczywiście obrabiarki CNC, ale czego oczekiwać innego?), wykonane z Anticorodalu (wg danych firmy, rodzaj aluminium, odporny i o dużej odporności na korozje) oksydowanego na czarno. Wykonanie jest... po prostu perfekcyjne. Wykończenie krawędzi, spasowanie elementów, zero kompromisów. To nie surowo-niechlujny Emmerson, to prędzej Sebenza, tylko o wiele masywniejsza. Wracamy wiec do dwóch okładzin z litego metalu, charakterystyczny kształt rękojeści, właściwy większości noży ER, skręconych śrubami imbusowymi. Kto kiedykolwiek szukał Torxa w środku lasu, doceni na pewno zastosowanie imbusów. Górna część noża to metalowa sztabka blokady backlock. Uśmiechacie się z politowaniem: „backlock w nożu hi-end?”. A tak, i to hi-endowy backlock. Kiedy sztabka stali o grubości 6 mm zaskakuje, TO jest naprawdę szczęk zaskakującego rygla. Blokuje się na amen. Mamy stałe ostrze. Gdzieś przeczytałem, że przy backlocku zawsze występuje „bladeplay”. Cóż, widać piszący nigdy nie trzymał w reku foldera ER. Blokadę zwalnia się bardzo ciężko, w zasadzie, żeby zwolnic ją przypadkowo, w trakcie ciężkiej pracy, należałoby mieć mięśnie dłoni niczym stwór z japońskiej kreskówki. Jednak dla sceptyków, wierzących, że WSZYSTKO może się zdarzyć (np. że kobiety zaczną się posługiwać logika inna niż kobieca), ER przewidziała zabezpieczenie backlocka za pomocą pina, blokowanego o rękojeść. Tego NIE DA się przełamać siłą mięśni. Za backlockiem cały tył noża zajęty przez „glass breaker” z N690. W nim zaś otwór do przewleczenia linki. Całość funkcjonuje bardzo dobrze jako kubotan do studzenia nieco zbyt agresywnych bliźnich. Jako że konstrukcja noża jest symetryczna, jest on przystosowany zarówno dla prawo-, jak i leworęcznych użytkowników. Oczywiście za tym idzie kołek zamontowany po obu stronach ostrza. Klips ze stali nierdzewnej trzyma niezwykle pewnie. Firma przewidziała oczywiście możliwość przekładania go na druga stronę, nie dość, że po drugiej stronie mamy wywiercone otwory pod klips, to jeszcze mamy wkręcone w nie dodatkowy komplet śrubek. Nóż możemy nosić jedynie w pozycji „tip up”. Mogłoby się wydawać, że nie powinno dla firmy stanowić problemu wywiercenie drugiego kompletu otworów, jednak... Uniemożliwia to charakterystyczne wgłębienie pod palec wskazujący. Taka uroda. Ergonomia noża stoi na wysokim poziomie, kanciaste kształty nad podziw wygodnie układają się w dłoni. Specyficzny „finger groove” i garda pozwalają przypuszczać, że nasze palce są wystarczająco zabezpieczone przed ześlizgnięciem się na ostrze, które dodatkowo zostało podniesione. W stosunku do rękojeści linia ostrza jest odrobinę wyżej niż jej dolna krawędź, natomiast górna krawędź klingi wystaje dość mocno ponad jej krawędź górną, tworząc wygodną podpórkę pod kciuk.. Biorąc to wszystko pod uwagę, mimo braku jakichkolwiek wkładek, chwyt jest niezwykle pewny, nawet przy spoconej dłoni. Ostrze: Stal, z której wykonano ostrze, to N690. W ostatnim okresie coraz więcej firm zaczyna się nią interesować; nowa seria Benchmade’a jest wykonana właśnie z niej. Według specyfikacji bliżej jej do 440C niż do stali typu ATS34. Kilkumiesięczne używanie pozwala mi stwierdzić, że jej właściwości są co najmniej na poziomie VG10. Kształt ostrza to drop-point, jednak pierwsze wrażenie jakie się nasuwa, to podobieństwo do bagnetu od AK47. Ostrze, jak blokada, ma grubość 6mm. Miłośnicy „zapasu mocy” będą zachwyceni. Płaski szlif jest poprowadzony z połowy klingi; nie jest to nóż, którym tnie się jak przez masło, natomiast ciężko taką klingę przypadkiem złamać. Górna część, od 2/3 długości klingi, opada dość stromo w kierunku czubka ostrza fałszywym ostrzem. Trochę pracy na diamentowym kamieniu pozwoliłoby na wyprowadzenie normalnego ostrza. W połączeniu z niewielką krzywizną łuku ostrza, dostajemy kompromis pomiędzy dużą przebijalnością a wytrzymałością czubka. Wrażenia z użytkowania: Fulcrum towarzyszy mi już od kilku miesięcy w codziennym życiu i muszę przyznać, że wśród wielu noży jakie miałem, jest jednym z najlepszych. Noszenie go jest trochę niewygodne, to jednak duży i ciężki nóż. Dlatego pochewka na pasku jest optymalnym rozwiązaniem. W kieszeni nóż widocznie ściąga spodnie. Kuchnia nie jest jego ulubionym środowiskiem, przygotowywanie nim jedzenia jest odrobinę uciążliwe. Rozwija on skrzydła przy ciężkiej pracy, i tam jest trudny do pobicia. Codzienne prace, ciecie linek, plastikowych obejm, grubych kartonów. Po całym dniu takiej pracy nóż jest jak wyjęty świeżo z pudelka. Noże maja ze mną ciężkie życie, w przeciwieństwie do wielu osób uważam, że nóż codzienny MUSI zastąpić mi narzędzia, których zwykle przy sobie nie nosze. Że nie jest to używanie noża zgodnie z przeznaczeniem ? Być może, dlatego starannie wybieram swoje noże. Testem bojowym dla Fulcruma stał się dzień, w którym musiał porozcinać na 14 paletach plandekę i linki wzmocnione stalowym drutem. Rozochocony łatwością z jaką poradził sobie z tym zadaniem, postanowiłem przy jego pomocy rozebrać palety na części pierwsze. I tak robiłem nim te wszystkie rzeczy, których nożem robić nie wolno: podważałem (kilka razy noga), rozłupywałem deski. Po wszystkim uważne oględziny noża i szeroki uśmiech. Poza kilkoma zadrapaniami, żadnych uszkodzeń. Ostrze nadal blokuje się pewnie, po przeciągnięciu na TriAnglu wróciło do firmowej ostrości.
Ten nóż jest po prostu stworzony do ciężkiej pracy w trudnym terenie. A wykałaczkę też się da nim wystrugać, próbowałem.

Podziękowania za zdjęcia dla Szymona "pieswidmo"  

Posted in Recenzje on sty 27, 2006